środa, 27 listopada 2013

Prolog



Trzynaście lat temu...


-Mamusiu, boję się - szepnęła dziewczynka, która nagle złapała ją za dłoń i ścisnęła mocno. Jej lodowato szare oczy, w których widać było paniczny strach były ogromne, otoczone masą czarnych rzęs podkreślające blade tęczówki na tle śniadej skóry.
Nathalie westchnęła, przypominając sobie jeszcze jedną osobę, która miała tak przenikliwe spojrzenie jak jej córeczka. Znów spojrzała na dziesięcioletnią dziewczynkę uczepioną jej ręki.
- Czego się boisz, kochanie? - Uśmiechnęła się lekko, mimo, że wcale nie było jej wesoło. - Znowu potwory w szafie? - Widząc, jak mała się krzywi poczuła, jak jej serce napełnia się ciepłem dla tej małej zadziornicy, która nie potrafiła się przyznać do tego, że wciąż wierzy w potwory. - Mam sprawdzić?
W końcu dziecko spuściło swoją główkę otoczoną czarnymi niczym noc loczkami wzdychając.
- Tak. - Poczuła, że dziesięciolatka prowadzi ją w stronę swojego pokoiku, który był cały fioletowy. I różowy. Uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie tą radość, kiedy razem z mężem pozwolili jej na urządzenie całego pokoiku według własnego planu. Z małą pomocą.
Weszły do pomieszczenia, w którym nie można było odróżnić mebli od dywanów i ścian. Jedyny kolor wyróżniający się spośród całego tego różowo-fioletowego szaleństwa była żółta koszula nocna z zielonym żółwikiem na piersi jej dziecka.
Dziewczynka stanęła na środku pokoiku i schowała się za nią, oczekując, że obroni ją przed potworami. Nathalie szybko podeszła do szafy i otworzyła ją na oścież ukazując całą zawartość, składającej się z ubrań i innych rzeczy, jednak nie było tam żadnych potworów.
- Widzisz? Nic nie ma. - Obserwowała, jak mała podchodziła nieprzekonana do szafy, po czym westchnęła i spojrzała na nią z niepokojem.
- Ale...- Wiedziała, że teraz nadszedł czas na marudzenie, więc nie zwracając uwagi na wciąż zaniepokojony wyraz twarzy córki szybko zagoniła ją do łóżka, pocałowała w zmarszczone czółko i wyszła gasząc światło, pozostawiając jednak otwarte drzwi na korytarz, w którym świeciło się zawsze światło.
- Dobranoc kochanie.
- Dobranoc.
Skierowała się jeszcze do drugiego pokoiku, do którego weszła i zajrzała do kołyski, widząc tam śpiącego ośmiomiesięcznego bobaska - jej synka.
Później zbyt zmęczona na cokolwiek innego skierowała się do sypialni, w której był już jej mąż.
- Dzieciaki już śpią? - Zapytał wkładając zakładkę pomiędzy stronami książki, którą właśnie czytał i odłożył ją na stoik nocny, po czym spojrzał na nią ciepło - chodź, połóż się. Padasz z nóg.
Uśmiechając się weszła do łóżka i poszli spać.
W środku nocy obudził ich dźwięk tłuczonego szkła i cienki krzyk przerażonego dziecka. Zaniepokojona spojrzała zmęczona na męża, który już się podnosił więc zrobiła to samo i razem ruszyli w stronę pokoju ich córki. Była pewna, że znowu czymś rozbiła okno, jedyną rzecz, którą można było zbić, a zdarzało się to już nieraz.
Robili już chyba wszystko, powynosili rzeczy ciężkie i ostre, meble zostały przytwierdzone do ziemi, tak, żeby mała nie mogła ich wyrwać we śnie. Kiedy jej córka skończyła osiem lat, wszystko się zaczęło. Kiedy była zła albo szczęśliwa to rzeczy same się przesuwały, jakby za sprawą magii. W nocy było jeszcze gorzej, dziewczynka spała i we śnie poruszała każdym przedmiotem w pokoju za sprawą swoich myśli.
Oboje wiedzieli, że nie mogą się z nią zwrócić do nikogo po pomoc jak i puścić do szkoły, więc mała pobierała naukę w domu. Nie mogła wychodzić sama bez niej lub jej męża, dlatego właśnie zdecydowali się na kupno posiadłości z dużym ogrodem, w którym dziewczynka mogła się wybawić. Jednak jej dziwny zwyczaj poruszania przedmiotów za pomocą myśli z każdym dniem się pogarszał. Zastanawiali się nad tym, żeby pomimo zakazu biologicznego ojca dziecka zwrócić się do nich o pomoc. Wiedzieli, że to byłoby najlepsze, jednak próbowali za wszelką cenę znaleźć lepszy pomysł, taki, który nie zmuszałby ich do oddania dziecka, które kochali. Czas jednak uciekał.
Wychodząc ze swojego pokoju zauważyli, że na korytarz wychodzi postawny mężczyzna o mocno opalonej skórze i oczach, które były prawie tego samego koloru, jak oczy ich dziecka. Kobieta krzyknęła sparaliżowana ze strachu, natomiast jej mąż zrobił rzecz całkowicie przeczącą jego osobowości. Ten zazwyczaj cichy i spokojny człowiek, który zamiast używać przemocy, bardziej wolał posługiwać się mózgiem, krzyknął ze wściekłością i rzucił się na intruza. Ona wiedziała natomiast, że to nic nie da. Mówił to znak, który widniał na czole nieznajomego. Próbowała ostrzec męża, ale ten nie słuchał tylko skoczył na włamywacza, który uderzył go niedbale w skroń, sprawiając, że jej ukochany uderzył o ścianę. Z przerażeniem obserwowała, jak nieprzytomny upada na ziemię. Szybko uklękła nad nim i sprawdziła puls, prawie zemdlała z ulgi, której doznała, kiedy wyczuła, że jego serce bije miarowo. Po raz drugi nocną ciszę rozdarł piskliwy głosik jej córki. Z determinacją wstała i spojrzała w oczy mężczyźnie.
- Kim jesteś!- Krzyknęła wściekła- I co się dzieje w pokoju mojej córki! Kochanie, chodź tu!- Zawołała dziecko, które jednak nie wyszło, usłyszała jedynie pochlipywanie dziewczynki. Zaniepokojona spojrzała w stronę obcego, który w dalszym ciągu stał na swoim miejscu i się nie ruszał. Nie mogłaby obok niego przejść, jeżeliby tego nie chciał, a przed chwilą miała doskonałą demonstrację na swoim mężu. Wiedziała, kim był, a przynajmniej częściowo. Kiedy znowu miała zawołać małą, mężczyzna odezwał się.
- Kto pozwolił ci trzymać jedną z nas u siebie i nie informować nikogo o tym?- Jego głos zagrzmiał w pomieszczeniu sprawiając, że dostała ciarek, które przeszły po jej ciele. Mimo tego spojrzała mu w oczy.
- Nie wiem o czym ty mówisz, przecież...
- Zamilcz!- Lustrował ją wzrokiem ze wściekłością, która dopiero teraz ukazała się w jego spojrzeniu- Czy wiesz, kobieto, na co naraziłaś i nas i dziecko?!
- Ale przecież ja...
- Powiedziałem zamilcz!- Wrzasnął- Czy wiesz, ile jej brakuje do zniszczenia całego domu?
Nagle ogarnęło ją przerażenie, kiedy zdała sobie sprawę o jej mocy, że nie brała tego pod uwagę. Pierwszą rzeczą, jaką chciała zrobić to zagarnięcie córki pod swoje opiekuńcze skrzydła, żeby chronić ją przed nią samą. Nie chciała, żeby mała miała tą dziwną moc, przecież to nie było normalne.
- Niedużo. Jeszcze trochę, a wszyscy byście zginęli, ponieważ postanowiliście nie oddawać dziecka nam!- Mężczyzna wręcz kipiał ze złości- Nie załatwiliście jej nawet normalnych lekcji!
- Ale ja myślałam, że...
- Że co? Że się nie dowiemy i jej istnieniu?- Parsknął śmiechem- Niedoczekanie. Powiedz mi, Nathalie, kto jest jej ojcem?- Kiedy się zbierała na to, żeby odpowiedzieć, intruz dodał- Tylko nie mów, że to ten tutaj- Parsknął wskazując brodą na jej męża- On jest normalny. Ty też. A dziecko jest jedną z nas. Powiedz mi, kto jest jej ojcem?
Kobieta zacisnęła usta, nie chcąc wypowiedzieć jego imienia.
- Nie wiem- W oczach mężczyzny ukazał się morderczy błysk, po czym zrobił krok w jej stronę, a później następny. Przerażona krzyknęła cicho, w tym samym czasie, kiedy usłyszała dwa łupnięcia dochodzące z pokoju córki. Jeszcze bardziej przestraszona krzyknęła jej imię i zapłakana ruszyła w stronę różowego pokoiku zaraz za intruzem, który wparował do środka i zatrzymał się nagle na samym środku, sprawiając, że nie wiedząc, o co chodzi nie zdążyła się zatrzymać i wpadła na jego potężne plecy tracąc równowagę. Z ziemi zobaczyła, dlaczego się zatrzymał. Pośród rozsypanego szkła leżeli dwaj mężczyźni przypominający posturą tego, który uderzył jej męża, a wśród nich stała malutka dziesięciolatka w żółtej koszuli nocnej, która zalana była krwią skapującą z jej małych rączek, które były aż czarne z posoki. Jej twarz była pusta, a oczy świeciły się niczym rtęć, która skierowana teraz była w stronę stojącego przed nią włamywacza.
- Kim jesteś i jak śmiesz wchodzić do domu, który jest mój?- Powiedziała dziewczynka spokojnie, ale pomimo, że był to jej głos było coś w niej dziwnego, wiedziała bowiem, że to nie jej dziecko teraz przemawiało.
- Kim jesteś?
- Ojcem tego dziecka- Wskazała na siebie połyskującą rączką- A ty? Kto pozwolił ci wchodzić do domu, który znajduje się pod moją ochroną?
- Jestem Fasiel Carrin, syn Fasiela Lorana- Kobieta w tym czasie wstała i minęła Fasiela podchodząc bliżej córki, która nagle podniosła na nią swoje srebrne oczy, w których pojawił się krótki błysk, mówiący, że wciąż ją pamięta.
- Ach, moja Natie- Dziecko rozejrzało się wokoło i ponownie na nią spojrzało- Nie powinnaś tego oglądać, najdroższa.
Nathalie westchnęła i pociągnęła nosem, po czym przetarła oczy, z których wciąż lały się łzy. Nie potrafiła uwierzyć, że to naprawdę był on. Ich córka, która teraz była pod władzą swego ojca, a jej miłości, którą musiała schować głęboko w sobie, żeby przeżyć.
- Więc, Carrinie? Co tutaj robisz?
- Przyszedłem uratować tą rodzinę od śmierci- Przyznał mężczyzna zdecydowanie.
- Od czego mieliby umrzeć?
- Od tego dziecka- Wskazał brodą dziewczynkę- Nie panuje nad swoją mocą.
Jej ukochany westchnął głośno składając rączki za plecy.
- Tego się właśnie obawiałem, Nat. Myślałem, że tym razem się uda. Dlaczego mi nie powiedziałaś?- Dziecko spojrzało na nią ze złością, która nagle pojawiła się i u niej.
- A co miałam zrobić? To pojawiło się dopiero dwa lata temu, z czego kontrolowaliśmy sytuację. Nie działo się nic złego, dopiero niedawno się zaczęło. Z resztą, w jaki sposób miałam się z tobą skontaktować? Pamiętasz, co mi mówiłeś jedenaście lat temu, prawda? Nie chciałam jej narażać lecąc do ciebie po pomoc- Powiedziała z goryczą i pokręciła głową- Nie mogłam tego zrobić. I ty doskonale to wiesz. Zrobiłam wszystko, o co mnie prosiłeś- Zaszlochała cicho rozglądając się po pokoju zdając sobie sprawę, że wszystko się teraz kończy. Wszystko, o co walczyła, chcąc żyć jak inni. W pewnym sensie się jej to udało, ale mężczyzna stojący teraz po środku pokoiku jej opętanej przez własnego ojca córeczki świadczył o tym, że zawiodła. Nie mówiąc już o trupach.
- Masz rację- Wyznało dziecko ciężko wzdychając- Nie mogę cię o to obwiniać- Przeniosła swój wzrok na intruza- Ale ciebie mogę. Nathalie, chyba twój synek płacze, idź i zajmij się nim kochana. Ja w tym czasie porozmawiam sobie z Corrinem, synem Lorana.
Załamana kobieta zorientowała się, że z korytarza dobiega dziecięcy wrzask płaczącego dziecka. Nathalie poczuła się rozdarta. Nie wiedziała co zrobić. Czy miała pójść do płaczącego syna, zostawiając tutaj opętaną córkę ze zbirem, który cisnął jej mężem niczym papierową torbą wypełnioną watą? Czy pozostać niewzruszoną obok swojego najstarszego dziecka i obserwować, jak się sprawy potoczą?
- Nathalie- Powiedziała dziesięciolatka głosem nieznoszącym sprzeciwu- Idź, mała będzie ze mną bezpieczna.
Wiedząc, że mówił prawdę ponownie przetarła oczy i ruszyła w stronę korytarza. Kiedy tylko przekroczyła próg, drzwi do pokoiku zamknęły się z głośnym trzaskiem, który wywołał u jej męża głośny jęk. Westchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo się martwiła o niego. Szybkim krokiem ruszyła do drugiego pomieszczenia i wzięła roztrzęsione dziecko na ręce, po czym zaczęła je uspokajać i nasłuchiwała odgłosów dobiegających z sąsiedniego pokoju, jednak niczego nie potrafiła wyłapać, nawet najmniejszego dźwięku. Chwilę później poszła szybko do łazienki i zmoczyła ręcznik zimną wodą, który położyła na czole wciąż nieprzytomnego męża.
Sekundy ciągnęły się jak minuty, a minuty jak godziny, miała wrażenie, że zaraz zwariuje czekając, aż jej córka wyjdzie ze swojego pokoiku.
Po jakimś czasie usłyszała ciche kliknięcie otwieranych drzwi, w których ukazała się dziesięciolatka w czarnej piżamce w małe żółte plamki. Jej twarzyczka była cała czerwona z krwi, która nie była jej. Mimo przerażenia poczuła ulgę, że on dotrzymał obietnicę. I teraz chciał z nią porozmawiać.
Przestraszona podeszła powoli do dziecka, które szybko zamknęło za sobą drzwi.
- Lepiej, żebyś tam nie zaglądała- Spojrzała na nią srebrnymi oczami- Chodźmy do łazienki, musimy oczyścić naszą córkę z krwi. Nie chciałbym, żeby zobaczyła siebie w takim stanie- Nie patrząc się czy idzie czy nie, drobna dziewczynka ruszyła do toalety. Nathalie zdecydowała się pójść, w końcu musiała mu pomóc oczyścić dziecko.
- A więc? Powiedz mi, jak się dowiedziałaś tego, że nasza dziewczynka jest telekinetyczką?
- Kiedy była zła albo szczęśliwa, przedmioty same się przemieszczały- Wzruszyła ramionami, wciąż w szoku.
- Wiesz, że musimy coś z nią zrobić, prawda? Nie może już mieszkać z wami, Corrin miał niestety rację.
Nagle Nathalie poczuła ostry gniew. Czuła, jak żyłka na skroni zaczęła denerwująco pulsować.
- Nie, ona zostaje ze mną. Nigdzie nie pójdzie, nie pozwalam!- Nagle poczuła, że nie może się poruszać.
- Nie wydaje mi się, żebyś miała tutaj coś do powiedzenia, Nathalie. Mała nie panuje nad sobą i mówię, że nie może zostać w domu z tobą, gdyż to zagraża i tobie i jej samej. Dziś z samego rana przyjedzie samochód, aby zabrać ją do specjalnej szkoły, w której będzie się uczyła jak panować nad swoimi zdolnościami oraz nauczy się przy okazji różnych typów sztuk walki, dzięki którym będzie mogła bronić ciebie. Wiem, że tego nie chcesz, ale jeżeli ją kochasz, musisz pozwolić jej pojechać do tej szkoły. A teraz pomóż mi się oczyścić- Wydał rozkaz wreszcie ją puszczając. Nie mając większego wyboru oczyściła córkę z krwi nie patrząc się jej w oczy, z których wyglądała teraz inna osoba.
Kilka godzin później jej najstarsze dziecko, jej krucha dziewczynka z płaczem, który rozdzierał jej serce na tysiące kawałeczków, grożąc, że już się nie poskleja, wsiadła do czarnego samochodu razem z obcymi ludźmi. Jedyne na co miała ochotę to rzucenie się w ich stronę i zagarnięcie małej w swoje ramiona, ale nie mogła. Wiedziała, że On obserwuje i nie pozwoli jej zaopiekować się ich córką.



I jak się podoba? ;) 
Po raz pierwszy pisałam w trzeciej osobie i muszę stwierdzić, że to nie jest takie łatwe, jakby się wydawało... :)
Ale kolejne rozdziały będą już normalne :D
Czekam na wasze opinie i pozdrawiam,
Reia

niedziela, 22 września 2013

Witam serdecznie!

Jak powyżej, witam wszystkich przybywających na mojego nowego bloga! Dla tych, którzy nie wiedzą, nowego, ponieważ mam jeszcze jednego, do którego przy okazji zapraszam. ;)
Od czego by tu zacząć? Ach tak, blog ten będzie opowiadaniem fantastycznym, o czym? Tego można się zorientować czytając tytuł, czyli o dzieciach Kaina. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego akurat imię Kain. Otóż stwierdziłam ostatnio, że nie ma żadnego bloga opowiadającego o dalszych losach Biblijnego Kaina, pierworodnego Adama i Ewy, brata Abla, którego ten w złości zamordował. Zapewne znacie już tą historię z lekcji Religii, prawda? Wiemy również, że Bóg dowiedział się o tym i przeklął Kaina, który stał się "tułaczem", czyli, że nie mógł się nigdzie osiedlić, a ziemia była od tamtej pory zawsze jałowa dla niego. Kain w obawie, że ktoś go zabije zwrócił się do Boga, który nałożył mu na czoło znak, który pokazywał innym ludziom, że jeżeli ktoś go zamorduje to jego los stanie się siedmiokrotnie gorszy.
Więcej nie ma w Biblii o dalszym losie Kaina. Dość ciekawa historia, prawda?
Postanowiłam więc zacząć opowiadać całkowicie wymyśloną przeze mnie historyjkę, w której brat Abla zaraz po tym, jak Bóg go przeklął zaczął kraść, mordować, niszczyć i gwałcić, a dzieci jego, uważane wtedy za bękarty oddawano ich ojcu ze względu na to, że rodziły się z tym samym znakiem na czole, który on sam posiadał. Kain wychowywał ich na zbójników, którzy smakowali się w przemocy. W moim opowiadaniu będą tacy jak ich ojciec, czyli będą mieli pewne zdolności.
Pewnego razu jednak Kain zniknął, a jego potomkowie nie potrafili go odnaleźć. Wtedy zaczął się bunt. Jeden z jego dzieci stwierdził, że nie chce krzywdzić ludzi, więc zabrał swoje dzieci i uciekł, zakładając organizację, która miała na celu mordowanie swoich złych pobratymców, aby zasłużyć na Łaskę Bożą.
To było jednak tylko wprowadzenie, za niedługo powinien pojawić się i prolog.
Sądzę, że niektórym może przypaść do gustu. :)
Pozdrawiam ciepło, Reia Morgan.